Lamb na wrocławskiej scenie [RELACJA]

10:20

Lamb / fot. Klaudia Pańczyszyn
Po dwóch latach zespół Lamb wrócił do Polski, aby promować swój nowy album Backspace Unwind. Występ we Wrocławiu był pierwszym koncertowym przystankiem w naszym kraju i otworzył ich trasę po Polsce.

Warto na wstępie wspomnieć o supporcie, który  pomimo tego, że zazwyczaj jest idealną przerwą na piwo, nie skłonił mnie do tego, abym z niej skorzystał i pod wielkim wrażeniem stałem pod sceną, patrząc ile energii przekazuje publiczności The Ramona Flowers. Trochę się nawet obawiałem, mając w głowie nagranie Gabriel, że po wejściu Lamb na scenę sala zacznie zalewać się łzami, jednak wystarczyły pierwsze minuty koncertu, aby zrozumieć, jak bardzo byłem w błędzie.

Sala Gotycka charakteryzuje się tym, że wejście na scenę jest z poziomu widowni, kiedy więc po półgodzinnym oczekiwaniu zespół Lamb pojawił się tuż obok mnie, wiedziałem że ten koncert będzie intymnym doświadczeniem. Na scenie zamiast pięcioosobowego The Ramona Flowers pojawiła się Lou Rhodes, Andy Barlow i współpracujący z duetem basista Jon Thorne.

Otwierający koncert kawałek In Binary rozpoczął go z impetem - mocno, elektronicznie i agresywnie. Pomyślałem, że to przykre, że ludzie kojarzą Lamb głownie z ich wolniejszych dokonań, gdyż w Andym kryje się ogromny potencjał producencki. Dalej było już tylko lepiej – w singlowym We Fall In Love Andy w pełni oddany konsoli pobudzał tłum, krzycząc "yeah baby!", a głos Lou niczym delikatna mgła unosił się nad syntezatorami. Ubrana w białą suknię, wyglądała jak grzeczna dziewczynka z dobrego domu, która po cichu wymsknęła się na ostrą rave'ową imprezę.  

Lamb / fot. Damian Pawełczyk
Satellites uspokoiło na chwilę publiczność, a rozpraszane przez kulę dyskotekową światło stworzyło magiczną atmosferę. Lou miała rację, śpiewając "could it be we're stars reflections, tiny sparks in one". Tak właśnie się w tym momencie czułem.

Oczywiście podczas koncertu nie zabrakło też starszych kawałków. Zespół, jak zawsze, zagrał również takie sztandarowe nagrania jak: Stronger Root, Gabriel, czy grany na bis Górecki. Dwie ostatnie piosenki zdecydowanie zebrały największe brawa widowni.  

Bardzo mi się podobał kontakt zespołu z widownią. Lou niemalże cały czas się uśmiechała, widać było, że żywiołowa publiczność sprawiała jej radość. Andy skakał po scenie,  a Jon, mimo że o kulach, przystępował z nogi na nogę bawiąc się świetnie. Dodatkowo wspaniale współpracowali ze sobą – niewiarygodne, że kiedyś zawiesili działalność przez różnicę zdań. Jako zespół wypadają bowiem jak idealna całość.

To bardzo dobrze, że znów są z nami. W ten jeden wieczór uwierzono ponownie w legendę elektroniki.

Damian Pawełczyk

You Might Also Like

0 komentarze